Wiktor K., jak Dean Moriarty, daje se luz
Zjeżdżaliśmy w Dolinę Prądnika, M. i ja. Wrzuciłem na luz i przez dobre pięć minut było jak na kolejce górskiej: zacieniona, wąska i pusta droga – przez wieś, las, wśród dziwnych wapiennych skał.
Zrobiliśmy sobie wolny dzień, i trafiliśmy w dziesiątkę: pogoda, miejsce i wszystko dookoła wprawiło nas w świetny nastrój. Ojców jest ciągle jeszcze (mimo kolonii, obozów i generalnego najazdu młodocianych) senną, zaciszną miejscowością. Pieskowa Skała to jedno z naszych nowych, ulubionych miejsc (wystawa ilustracji z zielników + ogród włoski = zen!).
A jeszcze było jeżdżenie tam i z powrotem! Odkryłem dla siebie uroki jeżdżenia bez pośpiechu. Był czas, że z autka lubiłem wyciskać ile się da – i dalej mam ulubione kawałki drogi, na których lubię się zachłysnąć prędkością.
Wczoraj było jednak całkiem inaczej. Jechałem 30-40km/h, drogą wzdłuż rzeki. Miałem czas, by rozglądać się wokół. M. zdążyła pstryknąć parę fotek. Nie było radia, ani wycia silnika – słyszeliśmy cykanie owadów w trawie. Radiowóz powłóczył się za nami trochę, w nadziei, że złapią nas na przekroczeniu prędkości: zmyli się jak niepyszni.
Leo Babauta z bloga „Zen Habits” pisał o tym, jakie korzyści daje Ci jeżdżenie wolno. Oszczędność paliwa i silnika – to te oczywiste. Dla mnie ważniejsze było wczoraj to, że oszczędzałem sobie nerwy: zamiast stresować się za kierownicą (normalna to rzecz w Katowicach, niestety), mogłem się wyluzować. Nie przypuszczałem, że będę kiedyś tak spokojnym człowiekiem, siedząc za kierownicą – wczoraj się udało.
Zdjęcia wkrótce!
Skomentuj